
Historia muzyki i kompozytorzy (XX wieku)
Koffler trafnie porównał przełom w muzyce dokonany około 1900 r. z przełomem w kręgu florenckim trzysta lat wcześniej (w związku z powstaniem dramma per musica). Dodawał jednak: „chociaż nie możemy impresjonizmowi przyznawać tego znaczenia ani absolutnego, ani rozwojowego co renesansowi” (Historia muzyki w zarysie, „Muzyk Wojskowy” 1928 nr 2 z 15 I, s. 7–8). Sam Koffler nigdy jednak nie był wielkim zwolennikiem impresjonizmu, postrzegając ten nurt głównie jako „reakcję antywagnerowską”. Ponadto, we właściwym dla tego kierunku „unikaniu ciągłości” dostrzegał „wszystkie dodatnie i zarazem ujemne strony tego stylu” (Ibidem). W zakresie wytyczania nowych kierunków w muzyce przed 1918 r. o wiele większą rolę niż Debussy’emu przypisywał Igorowi Strawińskiemu.
W 1932 r. stwierdził, że to właśnie Strawiński doprowadził do szybkiego przysłonięcia estetyki impresjonistycznej wprowadzonej wcześniej przez Debussy’ego. Zwrócił uwagę na to, jak Strawiński „igrał formami”, stosując skrótowość w kompozycji. Zauważał, że „stwarza on te formy z pełną świadomością zamierzonego celu”. W Strawińskim dostrzegał też „nadzwyczajne uzdolnienie do komizmu”(Igor Strawiński, „Muzyk Wojskowy” 1927, nr 11 z 1 VI, s. 2). Podkreślał ponadto, że Strawiński największą wagę w swoich dziełach wyznaczył czynnikowi rytmicznemu. O wiele wyżej od Debussy’ego cenił też dokonania Maxa Regera (który jako „mistrz linii” i „geniusz kontrapunktyczny” przewyższał wszystkich z wyjątkiem Bacha, nawet Brucnkera).
Koffler cenił Gustava Mahlera za to, że osiągnął ideał nowej symfonii (przewyższając w tym Brahmsa i Brucknera), stając się „wielkim zjawiskiem przełomowym” (Historia muzyki w zarysie „Muzyk Wojskowy” 1928, nr 9 z 1 V, s. 4–6). W 1928 r., czyli 17 lat po śmierci kompozytora, pisał z wielką atencją: „Ponad wielkim twórcą widzimy jeszcze większego człowieka” (Ibidem). Nie był to wówczas pogląd częsty, bowiem w latach 20. XX w. twórczości Mahlera nie poważano już tak, jak miało to miejsce wcześniej.
Koffler uważał Mahlera za pierwszego kompozytora nowoczesnego, który osiągnął umiejętność syntezy „wszystkich sił zamkniętych w niemieckiej muzyce”. Podkreślał, że Mahler uwolnił się od wpływów oper Wagnera „z podziwienia godną konsekwencją”. (Ibidem). Uwolnił ponadto symfonię od reguł akademickich, oddając ją „tętniącemu życiu”, dlatego Koffler przyrównał dokonania Mahlera do Beethovena i jego IX Symfonii, stwierdzając, że obaj twórcy wykształcili indywidualne środki wyrazu. Zdaniem Kofflera, Mahler „osiągnął w swej VIII Symfonii ideał berliozowski przy pomocy chórów” (Historia muzyki w zarysie „Muzyk Wojskowy” 1928, nr 1 z 1 I, s. 8–9). W zakresie stosowanych współbrzmień nazwał technikę Mahlera „ostatnim wyrazem tonalności”, w której zostały zawarte „wszystkie zarodki przyszłego rozwoju”
Zdaniem Kofflera, Mahler kierował się w swojej muzyce w stronę duszy, a nie umysłu słuchacza, co należy odczytywać jako chęć usunięcia intelektualizmu z muzyki.
Twierdził, że w opozycji do artyzmu technicznego i propagandy duchowej oraz „romantycznej próżności indywiduum” muzyka Mahlera dąży przy tym do objawienia duszy „na jak najszerszym podłożu”. Pisząc swój tekst w 1928 r., Koffler przyznał, że jest jeszcze za wcześnie, by ocenić jak dalece założenie to się Mahlerowi udało się zrealizować.
Richarda Straussa uznał Koffler za „ostatnie ogniwo naturalnego rozwojowego łańcucha” w dziejach historii muzyki wytyczonych przez Bacha. Strauss stanowił według niego „krańcowy biegun symbolicznie prymitywnej sztuki Bacha” (Historia muzyki w zarysie, „Muzyk Wojskowy” 1928, nr 9 z 1 V, s. 4–6). Wskazywał przy tym na istotny wkład Straussa w przełamywaniu systemu dur-moll, pisząc, że jest on twórcą, który „wyciągnął ostatnie konsekwencje romantycznego sposobu myślenia”, w pojedynczych wypadkach „prowadząc głosy bezwzględnie” i „nie zważając na akordy”(Historia muzyki w zarysie, „Muzyk Wojskowy” 1928, nr 4 z 15 II, s. 5–6). Ponadto zwrócił uwagę, że Strauss wprowadził też do kompozycji odgłosy pozamuzyczne (np. szmery). W 1928 r. Koffler linię rozwojową wyznaczoną przez Richarda Straussa widział w twórczości Hansa Pfitznera i Fredericka Deliusa.
Za reprezentantów ekspresjonizmu (termin użyty przez Kofflera po raz pierwszy w 1928 r.) Koffler uznał Arnolda Schönberga i Karola Szymanowskiego (sic!). Ich twórczość określał słowami: „którym muzyka wystarcza sama w sobie” oraz „usunęli się od muzyki filozofującej” (Historia muzyki w zarysie, „Muzyk Wojskowy” 1928, nr 9 z 1 V, s. 4–6). Dodawał, że nawet przedstawiciele ekspresjonizmu tworzyli poematy symfoniczne (we wczesnej fazie twórczości), wymieniając Peleasa i Melizandę op. 5 Schönberga oraz poemat Penthesilea op. 18 Szymanowskiego. W tym zakresie wymienił ponadto Franza Schreckera jako twórcę poematu Ekkehard op. 12 oraz Maxa Regera jako autora Vier Tondichtungen nach A. Böcklin op. 128.
Choć Koffler nigdy się z Schönbergiem osobiście nie spotkał, pośredni kontakt z tym twórcą uznał za wyjątkowo istotny w swoim wykształceniu muzycznym (poprzez jego podręcznik do harmonii, kompozycje oraz korespondencję). Już w 1928 r. na łamach polskiej prasy uznał Schönberga za postać najważniejszą w rozwoju muzyki ostatnich trzech dziesięcioleci. W 1934 r. poświęcił Schönbergowi artykuł z okazji 60. rocznicy urodzin (wcześniej wygłosił na ten temat odczyt w Polskim Radiu), a ponieważ miał świadomość, że nie wszyscy byli zwolennikami twórczości Wiedeńczyka, na wstępie wyraził pogląd:
Wierzę mocno i niewzruszenie, iż Arnold Schönberg jest jednym z największych ludzi i artystów.
(Arnold Schönberg, „Orkiestra“ 1934, nr 12, s. 187–188).
Wielkość Schönberga widział w umiejętnym posługiwaniu się techniką kompozytorską, za pomocą której w każdym dziele rozwiązywał on założone w nim problemy tak dokładnie, „iż przestają w ogóle istnieć”. Nazywał Schönberga „najbardziej bezkompromisowym” i „najskrajniejszym” kompozytorem, „jedynym rewolucjonistą w naszej sztuce”. Do największych jego zasług zaliczył oswobodzenie dysonansu i stworzenie nowej zasady formotwórczej – skali dwunastotonowej złożonej z równouprawnionych tonów. Powoływał się przy tym na swój osobisty stosunek do Schönberga (nie dając jednak jednoznacznej odpowiedzi, czy doszło do spotkania pomiędzy nimi). Pisał: „którego [Schönberga] charakter musi oczarować i fascynować każdego, komu dane było zetknąć się z nim osobiście lub przy pomocy jego pism” (Ibidem, s. 188).
Koffler zestawił też osiągnięcia Schönberga z dokonaniami Strawińskiego w zakresie sposobów odejścia od systemu dur-moll. Pisał, że Schönberg jest „bardziej refleksyjny”, skonstruował indukcyjnie nowy system, „który wydaje mu się i jest w rzeczywistości jedyną możliwością ujęcia atonalizmu w nieodzowne karby estetyki i rzemiosła; a następnie realizuje w genialny sposób tę konstrukcję” (Igor Strawiński, „Muzyk Wojskowy” 1927, nr 11 z 1 VI, s. 3). Strawińskiego postrzegał z kolei jako twórcę bardziej impulsywnego, który
tworzy mocą swego geniusza dzieła, pozostawiając dedukowanie systemu innym. Schönberg jest głębszym, Strawiński – wyższym.
(Ibidem)
Koffler określił dokonania („szkołę”) Schönberga jako dążące do „najskrajniejszej przemiany wszystkich środków wyrazu”. Z kolei „szkoła” Weberna w jego opinii „sublimuje abstrakcyjność niektórych środków wyrazu”. „Szkołę” Berga (do której sam siebie też zaliczył) określił natomiast jako tę, która „dąży do objęcia dwunastotonowością wszystkich starych i nowych środków wyrazu” (12 tonów, „Wiadomości Literackie” 1936, nr 10 z 8 III, s. 6).
Koffler nie tylko dobrze znał twórczość Berga, obydwu kompozytorów łączyły też bliskie relacje koleżeńskie, o czym może świadczyć treść nekrologu opublikowanego przez Kofflera po śmierci Berga w 1936 r. Polski kompozytor pisał w nim, że odszedł „jeden z najwybitniejszych twórców muzycznych” i dodawał: „Straciłem wielkiego, szlachetnego, uczynnego przyjaciela” (Nekrolog. Alban Berg, „Orkiestra“ 1936, nr 1, styczeń, s. 15). Koffler przyznał też, że Wozzeck Berga (którego usłyszał w wieku 36 lat) oraz Parsifal Wagnera (wysłuchany, gdy miał lat 18), to dzieła, które wywarły na nim największe wrażenie (i wzruszenie). Dodawał przy tym, że w jego przypadku nie były to sytuacje częste, bowiem muzyk zawodowy „słucha i słyszy analitycznie”, bez większych emocji.
Jednak twórczość najnowsza nieraz wywoływała w nim ogromne emocje. Na przykład w 1936 r., w związku z oceną osiągnięć tzw. Drugiej Szkoły Wiedeńskiej doszło do sporu między Józefem Kofflerem a Stefanią Łobaczewską, który rozgorzał na łamach przemyskiej „Orkiestry” i warszawskiej „Muzyki”. Koffler krytykował poglądy Łobaczewskiej, która stwierdziła, że Alban Berg był „bezkompromisowym wyznawcą kierunku najskrajniej lewicowego w muzyce współczesnej” (S. Łobaczewska, Na grób Albana Berga, „Muzyka” 1935, nr 10–12 s. 236). Koffler ostro się przeciwstawiał temu poglądowi (choć nie wymienił wprost nazwiska Łobaczewskiej), a broniąc autonomii muzyki i jej wolności od skojarzeń politycznych, pisał że „lepiej unikać takich dyskredytujących, a wcale nie precyzyjnych wyrazów” (Sprostowanie – konieczne, „Orkiestra” 1936, nr 2, s. 19–20). Zarzucił też Łobaczewskiej brak dobrej znajomości twórczości Schönberga, której – jego zdaniem – nie słyszała w dobrych wykonaniach. Aspekt bezpośredniego kontaktu z dziełem muzycznym (a nie tylko poprzez partyturę) był dla Kofflera bardzo istotny.
Koffler przybliżył pokrótce sylwetkę austriackiego kompozytora Franza Schrekera w rocznicę jego 50. urodzin. Zawarł przy tym krótką charakterystykę osiągnięć kompozytora: „Schreckerowi udało się pierwszemu po Wagnerze odnaleźć drogę do opery, nie popadając ani w estetyzującą literaturę ani w sensacyjnie przyprawione dramidło”. (Fr. Schrecker (1878–1928), „Muzyk Wojskowy” 1928, nr 8 z 15 IV, s. 8). Innym razem omawiał muzykę do suity (pantomimy) Der Geburstag der Infantin Schrekera. Wiązało się to z nową rubryką „Muzyka Wojskowego”, której towarzyszyła adnotacja: „Aby umożliwić pp. Kapelmistrzom zapoznać się z wartościowymi dziełami nowej i najnowszej literatury, nadającymi się ewentualnie do wykonania”. Prawykonanie suity odbyło się w 1908 r. w Wiedniu z okazji powołania grupy Kunstschau skupionej wokół Gustava Klimta. Utwór miał już 20 lat, więc nie należał do najnowszych i Koffler dostrzegł w nim słabsze strony. Powiązał je z ogólną estetyką ówczesnego Wiednia, pisząc, że „słodycz tych melodii, a nawet groteskowość niektórych ustępów” tkwi w „żeńskim miękkim ascetyzmie ówczesnego Wiednia” (Noc wyzwolenia (Verklärte Nacht), „Muzyk Wojskowy” 1928, nr 9 z 1 V, s. 10–11).
W 1928 r. Koffler określił twórczość Szymanowskiego jako „syntezę przeciwieństw”, łączącą „intensywny romantyzm treści” z „ekstensywnym ekspresjonizmem środków” (Karol Szymanowski (symfoniczny koncert kompozytorski), „Muzyk Wojskowy” 1928, nr 5 z 1 III, s. 4–5). Koffler, dla którego w muzyce istotny był twórczy impuls (a nie tylko matematyczna spekulacja), uznał Szymanowskiego za jednego z niewielu, „który rozporządza tą siłą impulsu i ekstazy”. Stwierdził: „Muzyka jego jest czysta, głęboka i bezpośrednia”, „jest popędowa, nie mózgowa; instynktowna, nie obliczona” (Karol Szymanowski, „Muzyk Wojskowy” 1928, nr 1 z 1 I, s. 11). Wysoko ocenił też technikę kompozytorską Szymanowskiego („nigdzie nie razi ręka rzemieślnika”). Poprzez „uduchowioną technikę” Szymanowski był w stanie nadać „brzmiącego kształtu najbardziej zawiłym podnietom, pobudkom i popędom duszy”. Zdaniem Kofflera, twórczość Szymanowskiego była „doskonała o wielkich wartościach trwałych”. W tym samym 1928 r. Koffler opublikował Musique. Quasi una sonata na fortepian op. 8 z dedykacją właśnie dla Szymanowskiego – także w ten sposób wyraził swoje dla niego uznanie.
Pisząc natomiast o III Symfonii „Pieśń o nocy” op. 27 (którą usłyszał podczas światowego prawykonania we Lwowie w 1928 r. pod batutą Adama Sołtysa) stwierdził, że zachwyciła go swoją skondensowaną formą, którą nazwał „genialną syntezą duchowej depresji i zbawienia”. Zauważył też, że partia chóru nie sprowadzała się do oddawania tekstu, stając się „instrumentalną grupą w wielkiej rodzinie instrumentalnej”. Wysoko ocenił też Pieśni miłosne Hafiza op. 26, o których pisał: „tu otwierają się nieznane światy”, mając na myśli harmonikę, rytm i instrumentację.
Do twórczości wielu znanych polskich dwudziestowiecznych kompozytorów Koffler niemal w ogóle się nie odnosił. Nie pisał nic ani o Mieczysławie Karłowiczu, ani o Ludomirze Różyckim. W 1927 r. opublikował natomiast tekst poświęcony Mieczysławowi Sołtysowi, dyrektorowi Konserwatorium Polskiego Towarzystwa Muzycznego we Lwowie (w którym Koffler znalazł zatrudnienie). Stwierdził wówczas górnolotnie, że Sołtys jest „jednym z najwybitniejszych kompozytorów polskich”. Przy omówieniu jego twórczości podawał przykłady autokrytycyzmu w związku z autorską przeróbką opery Panie Kochanku (prapremiera: Lwów 1924 r.). Na temat opery tej stwierdził, że „jest to najlepsza polska opera komiczna, a jej finale są arcydziełami literatury operowej w ogóle” (Mieczysław Sołtys, „Muzyk Wojskowy” 1927, nr 2 z 15 I, s. 7).
W przeciwieństwie do tekstów poświęconych innym kompozytorom, które utrzymane były głównie w tonie popularyzatorskim w artykułach na temat własnej twórczości Koffler wypowiadał szereg oryginalnych sądów. Odniósł się do niej parokrotnie, w tym do stosowanej techniki kompozytorskiej, nie były to jednak długie teksty.
W 1928 r. przedstawiał czytelnikom swoją kompozycję zatytułowaną Sielanka op. 4 (z 1925 r.).
Utwór został dwa miesiące wcześniej (w kwietniu 1928 r.) zaprezentowany publiczności pod kierownictwem Adama Sołtysa podczas koncertu PTM we Lwowie. Koffler nie dokonał jednak dokładniejszego opisu przedstawionych w utworze scen, tłumacząc: „nie lubię programów w muzyce” (Kilka słów o mojej „Sielance”, „Muzyk Wojskowy” 1928, nr 11 z 1 VI, s. 12). Z powodu upływu czasu (ponad 4 lata) kompozytor wyraził dystans do własnej kompozycji („utwór ten jest mi dziś bardzo daleki”). Wyjawił przy tym swoje poglądy na kompozycję w ogóle, pisząc: „naszym zadaniem jest mieć pomysły i zgadnąć, czego im do życia potrzeba”.
Dodawał, że wyuczona wiedza w zakresie teorii muzyki nie jest w żadnym stopniu wystarczająca dla pojawiania się nowych pomysłów:
dziś wiem, że forma nie jest tym, czego nas uczą podręczniki i analiza szkolna; lecz jest to budowa o rozmaitych stopniach i punktach ciężkości, z gradacją, ze szczytem; albo znów całkiem swobodna matryca o licznych szeregach równorzędnych, wielogłosowych, masowych; albo tak różnorodnym naczyniem, jak świat i jego twory.
Dlatego stwierdził, że „nie powinno się narzekać na własne dzieci, chociaż chodzą innymi drogami” (Ibidem).
W 1936 r. na łamach „Wiadomości Literackich” objaśnił pokrótce czym jest technika dwunastonowa stosowana w kompozycji współczesnej.
Stwierdził, że „jest tylko nową fazą w historycznym procesie organizowania materiału dźwiękowego” (12 tonów, „Wiadomości Literackie” 1936, nr 10 z 8 III, s. 6). Pisał, że w historii muzyki występowały już różne skale inne od dur-moll, m.in. skala pięciotonowa. Podkreślał, że różnica ze skalą dur-moll polega na podejściu do współbrzmień, które w skali dwunastotonowej „są przypadkowym i wypadkowym wynikiem zderzeń głosów” regulowanym przez kompozytora, dodając, że „stanowią już raczej o stylu”, który nie zależy tu od techniki, a od indywidualności twórczej „i jej stosunku do środków wyrazu” (w ten sposób odnosząc się do adlerowskiej kategorii stylu). Samą dwunastotonowość uznał przede wszystkim za środek formotwórczy, który stwarzał „nowe organiczne bogactwo współbrzmień i kontrapunktów, dźwięku i barwy”. Również w 1935 r. na łamach „Tęczy” Koffler podkreślił, że technika nigdy nie stanowiła dla niego celu samego w sobie. Stwierdził ponadto, że treścią jego własnych utworów jest – muzyka. „Utrzymane są w technice dwunastotonowej” – dodał (Nowa polska twórczość muzyczna. Ankieta „Tęczy” część II, „Tęcza” 1935, nr 4, s. 39). Sam siebie nie zaliczał jednak do tzw. szkoły Arnolda Schönberga, lecz do „szkoły” Albana Berga. Natomiast swego utworu pt. 15 Variations d’après une suite de douze tons na fortepian op. 9 z 1927 r. (utrzymany w technice dwunastotonowej) nie traktował jako pełnoprawne „dzieło sztuki”, a raczej jako „«podręcznik» podstaw techniki dwunastotonowej” (12 tonów, ibidem).
W 1936 r. na łamach polskiej prasy miała miejsce ostra wymiana poglądów na temat twórczości Kofflera, którą szczegółowo opisał Maciej Gołąb w swojej monografii. Pretekstem stało się wykonanie Wariacji op. 9a, w odniesieniu do których Konstanty Regamey stwierdził, że choć „Koffler dał dowód wielkiej wiedzy muzycznej”, są one „nijakie” (K. Regamey, Filharmonja. Askenaze, Horenstein i Koffler, ,,Prosto z mostu" 1936 nr 3, s. 7). Felicjan Szopski określił je z kolei jako „mózgową robotę” i dodając, że „powstała jednostajność nużąca” (F. Szopski, Koncert filharmoniczny, ,,Kurjer Warszawski” 12 I 1936, s. 17). W odpowiedzi Koffler na łamach „Wiadomości Literackich” wyłożył swoje intencje, tłumacząc jaką rolę w jego twórczości pełniła technika dwunastotonowa.
Jeszcze większe emocje wzbudziły fortepianowe Variations sur une valse de Johann Strauss op. 23.
Po ich opublikowaniu Stefan Kisielewski zamieścił miażdżącą recenzję, twierdząc: „nikt pierwszy nie ośmiela się zawołać, że król jest nagi, choć wszyscy po cichu o tym szepczą” (S. Kisielewski, Józef Koffler: Variations sur une valse de Johann Strauss op. 23. Piano solo. UE, Wiedeń, Str 16, „Muzyka Polska” 1936, z. 6, s. 401–404). Twórczości Kofflera zarzucono, że ważna jest dla niego wyłącznie sama technika dwunastotonowa, a więc czynnik konstrukcyjny ze szkodą dla wartości artystycznej, co sugerowało, że Koffler pisał wyłącznie dla słuchacza z odpowiednim przygotowaniem teoretycznym. W 1937 r. Koffler ustosunkował się do recenzji Kisielewskiego, odpierając jego zarzuty słowami: „broniłem się przed automatycznym łączeniem mego nazwiska z techniką dwunastotonową” (Dwunastnica w „Muzyce Polskiej”, „Echo” 1937, nr 6, s. 7–9). Dodawał, że chciał, aby słuchano i wartościowano jego twórczość jak każdą inną – bez specjalnego przygotowania oraz bez uprzedzeń. Przypomniał, że nie wszystkie jego dzieła są utrzymane w tej technice. Na koniec zaś dodawał, że w przeciwieństwie do swojego adwersarza, on sam lubi polemikę „na poziomie myślącego mózgu”. Kisielewski nie podjął jednak rękawicy, pisząc w odpowiedzi, że „nieprzyzwoity ton artykułu Kofflera zwalnia [go] od wszelkiej polemiki” i konkludując: „pana Kofflera nie znam i nigdy nawet nie widziałem (czego zresztą obecnie wcale nie żałuję)”. (S. Kisielewski, W odpowiedzi P. Kofflerowi, „Muzyka Polska” 1937, z. 3, s. 144).